„Wtórność, wtórność, wtórność nad wtórnościami…”
Powyższy cytat stanowi kwintesencję moich myśli, odczuć oraz doświadczeń kilka minut po drugim z kolei przesłuchaniu ostatniego dzieła Petera Tagtgrena. Powstały ponad dwadzieścia lat temu projekt miał być jedynie odskocznią muzyka od dotychczasowego zajęcia, jakim było granie w deathmetalowym Hypocrisy. Z czasem jednak projekt przerodził się w pełnoprawny zespół, ba, zaczęto nawet grać objazdowe trasy koncertowe. Od samego początku ból był także swego rodzaju fenomenem. W 2000 roku singiel „On and On” był najczęściej puszczanym numerem w szwedzkich dyskotekach. Mainstreamowy Tagtgren?? Damn nice…
Od tego czasu minęło jednak 17 lat oraz pięć albumów, a data dziewiątego września 2016 roku miała być planowanym, dziesięcioetapowym, ‘powrotem do domu‘. Jeszcze przed wydaniem krążka światło dzienne ujrzały dwa numery – „Black Knight Sattelite” oraz „Call Me” (ten drugi z gościnnym udziałem Joakima Brodena). Czarny Rycerz wywarł na mnie zdecydowanie pozytywne wrażenie. Delikatny, spokojny wstęp przeradzający się po chwili w kanonadę dźwięków i bardzo fajnie ewoluujące następnie w marszowe tempo zwrotki nie pozostawiły mnie obojętnym i już po chwili kołysałem głową w rytm muzyki. Od razu uśmiechnąłem się i pomyślałem że po raz kolejny skubańcowi udało się stworzyć coś megachwytliwego. Drugi z kolei udostępniony numer jednak znacząco stonował moje oczekiwania wobec płyty. Niby wszystko jest na miejscu, jest chwytliwie i jest szybko. Jednakże niepotrzebnie zaproszono do współpracy wokalistę z typowo germańską manierą wokalną. Joakim śpiewa po prostu kwadratowo, co znacząco zmniejsza płynność utworu, tak bardzo istotną nie tylko dla tego jednego numeru, ale również dla całej twórczości PAIN.
Poza „Black Knight Sattelite” na uwagę zasługuje również „Absinthe – Phoenix Rising”. Zagrany pod lata 70 numer z jednej strony bardzo softowy w zwrotce, z drugiej przyśpiesza i „odlatuje” w refrenie, co zapewne symbolizować ma właściwości psychoaktywne trunku którego nazwa została nadmieniona w tytule. Poetycki tekst jest idealnym dopełnieniem muzyki. Numer otrzymał także animowany obraz, nieadekwatny do tekstu, jednak warty obejrzenia.
Co do reszty materiału jest ona…poprawna. Marszowy początek „Final Crusade” z powodzeniem mógłby znaleźć się na kolejnym albumie Devina Townsenda (trzecia część Ziltoida się kłania :)), a refren przywodzi na myśl Beatlesów i ich „Revolution”. Skoczny „Natural Born Idiot” chwilami przypomina któryś z początkowych albumów Clawfingera, natomiast „Designed to Piss You Off” westernowymi wstawkami silnie nawiązuje do „Have drink on me” z Cynic Paradise.
Niezaprzeczalnym plusem kompozycji są orkiestrowe ścieżki których autorem jest muzyk Carach Angren – Ardek. Podbudowane pompatyzmem numery uzyskały w ten sposób iście filmowy patetyzm, co zdecydowanie wyszło całej płycie na dobre. Najlepszym przykładem jest tutaj „A Wannabe” gdzie partie te w pewnym momencie wysunięte zostały przed wszystkie instrumenty i stanowią kulminacyjny punkt numeru.
Poza dwoma świetnymi, wybijającymi się ponad resztę numerami oraz instrumentalną innowacją stylu w postaci orkiestry dostajemy w 2016 roku po prostu kolejny krążek oznaczony logiem PAIN. Aż chce się powiedzieć – niestety. Brak na płycie jednolitej jakości, tak dobrze znanej chociażby z poprzednika. Te dwa numery to stanowczo za mało jak na Petera, który przyzwyczaił już mnie do wysokiej jakości kolejnych swoich wydawnictw. Szkoda…
P.S. Po takim PAIN aż chce się jakiegoś Painkillera…
3/5